Tekst alternatywny



Dookoła Morza Czarnego motocyklem



WYPRAWA DOOKOŁA MORZA CZARNEGO - lipiec/sierpnień 2012
POLSKA - SŁOWACJA - WĘGRY - RUMUNIA - BUŁGARIA - TURCJA - GRUZJA - UKRAINA - POLSKA



Pomysł wyjazdu narodził się podczas ubiegłorocznej motocyklowej wyprawy do Grecji. Podczas biwakowania na dzikiej plaży północnego wybrzeża wyspy Korfu, sączyliśmy z Kamilem zimne greckie piwo i usiłowaliśmy podtrzymać ogień ledwo co żarzącego się ogniska.

-"Wiesz, gdzie jeszcze musi być fajnie?" - Zapytał Kamil.
-"W Gruzji" - dodał po sekundzie, nie dając mi czasu na odpowiedz.
-"No to za rok tam pojedziemy" - Odpowiedziałem.

Po powrocie szybko plan wyprawy został urozmaicony o Armenię, Azerbejdżan i Iran. Przez moment poniosło nas jeszcze bardziej i na naszej trasie pojawił się Kazachstan. Wraz z zaangażowaniem w wyjazd, trasa zawężała się zaciskając coraz to ciaśniejszą pętle wokół Morza Czarnego. Zrezygnowaliśmy z Kazachstanu, gdyż nie byłoby to realne do zrealizowania w tak krótkim czasie jaki planowaliśmy przeznaczyć na wyjazd.

Z powodów zawodowych Kamil musiał zrezygnować z tegorocznego wyjazdu, więc na wyprawę wyruszyłem sam. Iran odrzuciłem z powodu biurokracji z jaką trzeba się zmierzyć wjeżdżając na teren tego kraju własnym motocyklem oraz wysokiego depozytu, który należy wpłacić przed wjazdem.

Z mojego planu podróży zniknęła jeszcze Rosja, gdyż granica gruzińsko-rosyjska jest zamknięta dla obywateli UE ze względu na konflikt wojenny pomiędzy tymi krajami. Przejechałem drogą wojenną Gruzję i zbliżyłem się do granicy z Rosją, nie przekroczyłem jednak granicy i popłynąłem statkiem na Ukrainę.


Trochę statystyk:
Łącznie przejechałem dystans 6499km.
W podróży spędziłem 20 dni.
Przekroczyłem 8 granic.
Zużyłem 410 litrów paliwa.
Średnia prędkość z całej trasy wyniosła 71,2km/h
Średnie spalanie: 6,3l./100km
Zużycie oleju na całej trasie: 150ml
Przejechane strefy czasowe: 2
Podróżowałem bez nawigacji GPS, opierając się wyłącznie na mapach i kompasie.
Spałem w namiocie, w hotelach i guesthousach.
Nauczyłem się mówić "dziękuję" w 4 nowych językach.
Łączny koszt podróży nie przekroczył 2500 euro. Nie licząc mandatów i przygotowania motocykla do podróży.
Podróżowałem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
Ruszyłem pod koniec lipca, zaraz po powrocie z Indii...


Dzień 1. 20 lipca - piątek. PODRÓŻE SĄ UNIWERSYTETEM ŻYCIA.
Droga przez Polskę dłuży mi się niesamowicie. W zasadzie to nic ciekawego, nie licząc incydentu z policją powstrzymującą gościa przed samobójczym skokiem z wiaduktu kolejowego. Myślałem, że takie akcje odbywają się w asyście negocjatora, a w tym przypadku, dwóch policjantów wzięło gościa za chabety ściągając go na dół. Wszystko udało mi się zarejestrować kamerą :-). Mijałem też samochód robiący zdjęcia do Google street view. Za kilka miesięcy możecie odnaleźć mnie na zdjęciu, jadącego w miejscowości Boguchwała :) Słowacja mija dosyć szybko nic się nie dzieje. Na Węgrzech trochę się gubię i z nikim nie mogę się dogadać. Na stacji pracownik znający jedno słowo po angielsku ("bridge") tłumaczy mi jak odnaleźć drogę. Dojeżdżam do Rumunii pokonując dystans 881km. W hotelu spotykam rumuńskiego motocyklistę Mike'a i wspólnie spędzamy wieczór przy piwie i rozmowach o historii Rumunii. Mike przez kilka godzin opowiada mi o podziałach politycznych, terytorialnych i wojnach Rumunii. Całkiem ciekawy wykład, muszę przyznać. Mike nie pozwala mi zapłacić za piwo, mówiąc że w hotelu mają duże marże i nie chce abym się zraził do jego kraju płacąc kilkukrotnie więcej niż cena sklepowa. Nalega, abym jutro pojechał z nim do jego przyjaciela i przy okazji pokaże mi kawałek Rumunii. Niestety na jutro mam inne plany i z żalem odmawiam.

Turcja motocyklem

Dzień 2. 21 lipca - sobota. NOC Z HIPISAMI.
Jazda przez Rumunię to istna frajda. Szczególnie górska część Transylwanii. Piękne zakręty i piękne widoki. Mijam gęsto zabudowane stare wioski. Zauważyłem, że znaczna część kobiet i dziewczyn nie nosi staników, jedynie obcisłe koszulki, pomimo niekiedy całkiem sporych piersi. Hmmm...ciekawe...?
Przejechany dystans 753 km. Dojeżdżam do Vama Veche - wioski współczesnych hipisów. Nie mogę znaleźć miejsca w hotelu, więc rozbijam namiot na plaży pomiędzy hipisami. Plaża jest tak gęsto zastawiona namiotami, że z trudem udaje mi się znaleźć wolne miejsce. W wiosce panuje atmosfera luzu i jednej wielkiej imprezy. Połowa osób nie nosi ubrań, paradując nago. Wieczorem rozpoczyna się gigantyczna impreza. Poznaje grupkę młodych hipisów z którymi spędzam wieczór a właściwie całą noc. Jakaś para w namiocie obok uprawia dosyć głośny seks, ale mimo to wysypiam się znakomicie.

Dzień 3. 22 lipca - niedziela. PIERWSZE ZMĘCZENIE.
Rano jestem ledwo przytomny. Postanawiam poleżeć na plaży i odczekać trochę przed dalszą jazdą. Wyjeżdżam około południa. Czuje zmęczenie po krótkiej nocy. Wjeżdżam do Bułgarii. Drogi zdecydowanie gorsze niż w Rumunii. Widoki brzydkie. Złote Piaski nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nadmorskie miejscowości przepełnione turystami. Jeżdżę pomiędzy miejscowościami szukając pokoju w hotelu. Nigdzie nie ma miejsc. Tracę na to 2,5 godziny. W Sozopolu podchodzi do mnie pewien Bułgar. Pyta gdzie jadę, skąd jestem. Mówi, że sam jeździ KTM'em i zaprasza mnie do siebie do domu na noc, z góry uprzedzając, że nie weźmie za to pieniędzy. Bardzo miło z jego strony, jednak odmawiam, bo marzy mi się trochę prywatności wieczorem. Podczas całej swojej wyprawy, zawsze towarzyszą mi jacyś ludzie. Mimo, iż jadę sam to mam wrażenie, że zawsze kogoś spotykam, a dzisiaj wieczorem potrzebuję trochę spokoju. Nocuję w Bułgarii w miejscowości Carevo, 42km od granicy z Turcją.

Rumunia motocyklem

Dzień 4. 23 lipca - poniedziałek. PONAD 9zł ZA LITR BENZYNY I GDZIE MOJE MUCHY.
Droga do granicy prowadzi przez gęsty las i sprawia wrażenie mało uczęszczanej. Jest zupełnie pusta, nie mijam po drodze żadnych samochodów. Miejscami rozrośnięte leśne paprocie wchodzą na 1/3 pasa ruchu. Na Tureckiej granicy miła strażniczka informuje mnie nienagannym angielskim, że muszę wykupić wizę i skompletować 3 pieczątki zanim otworzy dla mnie szlaban. Wiza kosztuje 15 euro, lub 20 USD, a zebranie wszystkich pieczątek zajmuje 20 minut, wliczając 10 minutowy okres oczekiwania na wyschnięcie świeżo umytej podłogi w budce celnika. Turcja wita mnie wysokim standardem dróg i silnym wiatrem. Podmuchy wiatru są na tyle silne, że ciężko mi utrzymać tor jazdy, głową telepie mi jak chorągiewką, a po drodze fruwają gałęzie, krzaki i śmiecie. Szybko zaczyna się autostrada. Wiatr ustępuje dopiero za Istambułem. Istambuł wita mnie gigantycznym korkiem. Cztery pasy autostrady zapchane tak gęsto, że z trudem udaje mi się przecisnąć między samochodami.

Przed wjazdem na autostradę padam ofiarą swojej własnej ostrożności przed byciem naciągniętym. Podjeżdżam do bramki ze szlabanem, która nie chce się otworzyć, nie ma żadnego biletu do pobrania, żadnego przycisku. Podchodzi pewien Turek w klapkach i mówi, że potrzebuję kartę, którą sprzeda mi za 25 euro. Proszę o rachunek, którego oczywiście nie chce mi wydać. Zawracam pod prąd i podjeżdżam pod budynek z logo autostrady na szyldzie. Tracę 40 minut, żeby potwierdzić to co mówił Turek w klapkach i zapłacić 25 euro za kartę na autostrady. Mogliby jakoś oznakować Turka w klapkach, żeby wyglądał jak pracownik autostrady, a nie jak lokalny sprzedawca dywanów. Wzbudzałby większe zaufanie a turyści nie czuliby się naciągani.

Na stacji benzynowej na ladzie leży 16 terminali do kart płatniczych i dobranie odpowiedniego zajmuje pracownicy kilka minut. Na kolejnych stacjach mają już "tylko" od 6 do 8 terminali i płacenie kartą trwa dużo krócej. Przygląda mi się jeden młody Turek, podchodzi do mnie i widząc naszywkę z imieniem na kurtce pyta: "To Ty jesteś ten Adrian Michalczewski z Polski?", Mówię mu, że tamten to Dariusz, a nie Adrian, a on na to z niedowierzaniem: "Na pewno to nie Ty?".

Od wyjazdu z Polski nie myłem przedniej szyby w moim motocyklu. Postanowiłem kolekcjonować rozgniecione muchy, komary i inne motylki, które tworzyły swego rodzaju obraz. Obraz, który gdzieś ktoś mógłby nawet nazwać jakąś sztuką. Podczas chwili nieuwagi na jednej ze stacji benzynowej, do motocykla podbiega 3 gości: jeden z konewką, drugi z gąbką, a trzeci z szamponem i polerują mi szybę z każdej strony, niszcząc tworzone przez ostatnie dni arcydzieło. Turcja ma najdroższe ceny paliwa, z krajów mijanych na mojej trasie. Za litr "95" płacę powyżej 9zł. W połączeniu z dużym autostradowym spalaniem mojego obładowanego GS'a przejechanie 1km kosztuje mnie średnio 2,5 razy więcej niż w innych krajach.

Turcję traktuję tranzytowo i staram się przejechać jak najwięcej kilometrów tego dnia. Jadę aż do zmroku. Nocuję w motelu, gdzieś w połowie Turcji. Nie mogę ustalić nazwy miejscowości w której jestem. Nikt z obsługi nie mówi po angielsku. Bardzo mnie to irytuje.
Łapię się na tym, że zaczynam zwracać się do nierozumiejących mnie ludzi G-Ł-O-Ś-N-I-E-J i W-O-L-N-I-E-J jakby miało to pomóc w zrozumieniu o co mi chodzi. Przejechany dystans: 876,4km

Turcja motocyklem [Turcja]

Dzień 5. 24 lipca - wtorek. PANIE WŁADZO TO NIE ŁAPÓWKA, PO PROSTU SIĘ NIE ZROZUMIELIŚMY.
Ruszam o świcie. Dzisiaj chcę dojechać do Gruzji. Temperatura od kilku dni nie spada poniżej 32 stopni. Kończy się autostrada, zaczyna się dobrej jakości droga ekspresowa. Po godzinie jazdy zatrzymuje mnie policjant. Nie wiadomo o co mu chodzi, puszcza mnie dalej bez sprawdzania dokumentów. Mija pół godziny i policja zatrzymuje ruch na drodze. Puszczają po jednym samochodzie. Gestem ręki każą mi zjechać na pobocze. Podchodzę do radiowozu i słyszę przez policyjne radio krzyki: "INDIA, IDNIA, INDIA!". Coś mi mówi, że chodzi o mnie. Policjant po sprawdzeniu moich dokumentów, bierze się za wypisywanie jakiegoś druczku.

Policjanci są nieprzekupni, nie wezmą od nierozumiejącego ich motocyklisty z Polski równowartości 30zł, nawet jak będzie wmawiał im, że to ostatnie jego pieniądze. Nawet jak będzie mówił, że nic nie podpisze jak nie zobaczy dowodu swojego wykroczenia. Nie wezmą też znalezionych w kieszeni spodni dodatkowych 20 dolarów...
Podobno tak jest, tak gdzieś słyszałem... ;) Ja przyjmuję mandat w wysokości ok. 700zł za jazdę z prędkością 133km/h i jadę dalej. Mija 15 minut i zatrzymuje mnie drugi patrol policji. Tym razem mówiący po angielsku. Pokazuję im otrzymany przed chwilą mandat w nadziei, że się zlitują. Nie ma litości i dostaję kolejny mandat o równowartości około 320zł. Mandaty mam opłacić na granicy, ale po cichu liczę na to, że uda mi się wyjechać z Turcji zanim celnicy otrzymają wiadomość o moim zadłużeniu względem ich kraju opiewającego na niemałą już kwotę. Nie wiem jak wygląda tutaj kwestia zabierania prawa jazdy za łamanie przepisów, ale z uwagi na fakt, iż dostałem już dwa mandaty i dwukrotnie zdarzyło mi się wjechać na autostradę nie przykładając karty, bramką dla osób z abonamentem, decyduje się zwolnić i jechać grzeczniej.

Turcja motocyklem [Dwa mandaty w 15 minut]
Gruzja motocyklem Gruzja motocyklem Gruzja motocyklem

Kolejne kilometry to góry i doliny. W ciągu kilku godzin temperatura naprzemiennie spada do 24°C i wzrasta do 34°C. Północne wybrzeże Turcji to puste plaże. Zupełne przeciwieństwo południowego wybrzeża. Robiąc przerwy tylko na tankowanie, dojeżdżam do granicy z Gruzją. Na granicy turecki celnik prosi mnie o podanie numeru rejestracyjnego motocykla. Wpisuje coś w komputer, patrzy się na mnie i pyta: "Adrian Lech?". Nieśmiało kiwam potwierdzająco głową. "Możesz jechać", uśmiecha się i macha ręką. Czy to oznaczało, że dane z mandatów zdążyły dotrzeć na granicę, czy mieli jakiś inny system identyfikacji po tablicy? Nie dowiedziałem się, nie wnikałem.

Celnicy po stronie Gruzińskiej jakby trochę milsi. Wszyscy uśmiechnięci. Ludzie podchodzą do motocykla, dotykają, machają. W Batumi pytam o hotel w którym mam spotkać się z żoną. Trójka Gruzinów od razu zaprasza mnie na piwo, jednak grzecznie odmawiam dostając w zamian orzeszki.

Udaje mi się dotrzeć do hotelu i spotkać z żoną, która przyleciała tutaj dzień wcześniej.

Pierwsze wrażenie na temat Gruzji, nie pokrywa się z tym co piszą w przewodnikach i tym co pisał Meller w swojej książce o tym kraju. Hotele dzielą się na te luksusowe po 300USD za nocleg i te o żałosnym standardzie. Nie ma niczego pomiędzy spartańskimi warunkami a luksusem. Te spartańskie są i tak dosyć drogie. Wszędzie, począwszy od stacji benzynowych, poprzez restauracje i hotele, na sklepach spożywczych kończąc, usiłują mnie oszukać, dodając dodatkowe opłaty, lub rzeczy, których nie zamawiałem. Liczę na to, że pozostała część Gruzji będzie lepsza. Przejechany dystans: 704,7km

Motocyklem do Gruzji [Batumi - Gruzja]

Dzień 6. 25 lipca - środa. DZIEŃ RELAKSU.
Ten dzień przeznaczam na szwędanie się po Batumi, uzupełnianie notatek, chodzenie po knajpkach i plażowanie. Przepakowujemy motocykl tak, żeby zmieściła się na nim Kasia ze swoimi bagażami. Po odpoczynku zaczynam trochę mniej krytycznie patrzeć na Batumi. Bardzo smakuje mi gruzińskie jedzenie. Nie jest tu aż tak źle, chociaż ludzie mogliby się częściej uśmiechać.

Motocyklem dookoła Morza Czarnego

Dzień 7. 26 lipca - czwartek. CHAOS W PORCIE.
Rano podjeżdżam do portu, aby zdobyć jakieś informacje na temat promu na Ukrainę. Każda zapytana po drodze osoba chcąc pomóc, udziela innej informacji. Pod adresem, gdzie rzekomo znajdować się miała agencja sprzedająca bilety, znajduje się ... sklep mięsny. Docieram do agencji. Okazuje się, że w tym roku nie ma połączenia na Krym, można płynąć jedynie w okolice Odessy. Koszt transportu motocykla i mojej osoby wyniesie 450USD, ale nie ma pewności kiedy prom dokładnie odpłynie. Jedziemy do Poti, kolejnej portowej miejscowości. W porcie spotykamy parę Polaków na Hayabusie. Czekają na prom już trzeci dzień i nikt nie potrafi im udzielić informacji, kiedy prom odpłynie. To znaczy, że za tydzień czeka mnie to samo. Chaos w porcie i długie czekanie. Może rozważę powrót przez Turcję? Zobaczymy.

Jedziemy do miejscowości Kutaisi. Najgorętszego miasta w Gruzji. Termometr motocyklowy wyświetla temperaturę 41,5C - to chyba rekord. Przy tych temperaturach lepiej pozamykać wszystkie otwory wentylacyjne w kasku, zapiąć wszystkie wywietrzniki w kurtce i spodniach. W przeciwnym razie ma się wrażenie pieczenia swojego ciała w piekarniku z termo obiegiem.

Gruzja motocyklem [Termometr wskazuje temperaturę 40°C]

W Kutaisi spotykamy się z naszymi przyjaciółmi: Agatą i Romanem, którzy wraz córką i parą znajomych podróżują po Gruzji już od dwóch tygodni Land Roverem.

Zwiedzamy stary klasztor w Gelati z 1106r., który przez wiele lat był jednym z głównych kulturalnych ośrodków w Gruzji. Przejechany dystans 190km.

Turcja motocyklem [Klasztor w Gelati]
Turcja motocyklem Turcja motocyklem


Dzień 8. 27 lipca - piątek. MUZEUM STALINA.
Późnym rankiem wsiadamy na motocykl i jedziemy w stronę Tbilisi, zatrzymując się w cociekawszych miejscowościach mijanych po drodze. Pierwszy postój to mała wioska ze starym, liczącym prawie 1000 lat kościołem. Kolejne malownicze kilometry ciągną się wzdłuż krętej rzeki nad którą jemy obiad. Zwiedzamy też Gori. Miasto w którym urodził się Józef Stalin. W mieście jest propagandowe muzeum, w którym zwiedzamy dom i prywatny, pancerny wagon Stalina. Wycieczka po muzeum jest strasznie nudna. Czuję się jak na wycieczce szkolnej w latach '80. Przewodniczka oprowadza nas po muzeum pokazując stare fotografie i prezenty, które otrzymywał Stalin. Moją szczególną uwagę przykuwa fotografia z ekspedycji Stalina na biegun północny a za najciekawszy upominek uznaję ceramiczny talerz z wygrawerowanym w języku polskim napisem: "WODZOWI WOLNYCH NARODÓW TOW. STALINOWI W 70-tą ROCZNICĘ URODZIN PRCOWNICY PAŃSTW. FABRYKI FARB I CHEMIK. CERAM. CERFARBA WAŁBRZYCH - POLSKA 1949". W sklepiku z pamiątkami sprzedają popiersia Stalina i inne bibeloty z jego twarzą.

Turcja motocyklem [Jeden z licznych darów dla Stalina]
Turcja motocyklem [Joseph Vissarionovich Stalin]
Turcja motocyklem [...dom w którym się urodził...]
Turcja motocyklem [...i jego maska pośmiertna]

Po lekcji sowieckiej historii, udajemy się do miasteczka Uplistsikhe, jest to jedno z najstarszych miast wykutych w skale. Co ciekawe wejście jest tutaj 5 razy tańsze niż do muzeum Stalina, a cały obiekt jest dużo ciekawszy. Wieczorem dojeżdżamy do Tbilisi. Przejechany dystans 190km.

Turcja motocyklem [Uplistsikhe - miasto wykute w skale]

Dzień 9. 28 lipca - sobota. DROGA WOJENNA.
Droga z Tblisi do Kazbegi nazywana drogą wojenną, nie jest ani niebezpieczna, ani ciężka do przejechania wbrew temu co można przeczytać na niektórych forach. Jedynie na odcinku kilkunastu kilometrów brakuje asfaltu i jedzie się szutrową drogą, jednak przejechanie tego odcinka nie stanowi większego problemu. Zaczynają się piękne górskie krajobrazy a temperatura spada do 20°C. Jesteśmy świadkami drastycznego i krwawego potrącenia krowy przez samochód terenowy. Kilka kilometrów przed Kazbegą zaczyna padać silny deszcz. Pierwszy deszcz podczas tej wyprawy. Śpimy w górskim pensjonacie u Wasila, który oddaje nam swoją sypialnie. Na początku mówi coś, że jego żona będzie spała na łóżku obok, na szczęście okazało się, że to kombinacja mojej wyobraźni i słabego rosyjskiego. Jego żona przyrządza dla nas średnio-smaczną, lecz pożywną kolację. Do kolacji Wasil przynosi karafkę chachy (gruzińskiej wódki) i uprawiając słowotwórstwo, próbując powiedzieć coś po angielsku krzyczy z twardym akcentem: "BAKTERYZEJSZYN STERYLIZEJSZYN". Jest to swego rodzaju All-inclusive z winem i lokalną wódką bez limitu. Wieczorem Wasil wpada do pokoju dwukrotnie, bez żadnego pukania. Raz po ładowarkę a za drugim razem żeby zgasić mi światło. Drzwi od pokoju nie mają zamka, więc na noc zastawiam je kufrem motocyklowym.

Gruzja motocyklem
Motocyklem do Gruzji

Dzień 10. 29 lipca - niedziela. W GÓRACH KAUKAZU.
O godzinie 9 do zaryglowanych drzwi dobija się Wasil. Nie może ich sforsować, lecz wsuwa głowę przez szczelinę i krzyczy: "Polska breakfast!, Polska breakfast!". Po śniadaniu zaczynamy siedmiokilometrowy spacer do kościoła położonego na wzgórzu. Sama droga jest niezła atrakcją, więc po 5km spaceru, wracam po motocykl i wjeżdżam na górę offroad'ową, kamienistą drogą. Zaczyna padać deszcz. Bez obciążenia motocykl bez problemu pokonuje wzniesienia, pomimo szosowych opon. Moje opony nie lubią jednak błota i na mokrym, błotnistym odcinku muszę się trochę namęczyć, aby utrzymać tor jazdy. Nagrodą za jazdę w pełnej koncentracji jest wspaniały widok na szczycie. Wyjeżdżając z leśnej drogi, moim oczom ukazuje się zielona polana z nisko opuszczonymi chmurami przez które przebijam się jak przez mgłę. Na wzgórzu stoi mały kościółek. Przed wejściem etykieta religijna nakazuje kobietom zakryć nogi długimi spódnicami, które leżą przed wejściem. Dwóch mężczyzn z Rosji również zostaje poproszonych o włożenie spódnic z uwagi na krótkie spodenki w których przyszli. Mój motocyklowy strój spełnia na szczęście wszystkie kryteria i nie muszę zakładać spódnicy aby wejść do środka. Po krótkim odpoczynku wracam do naszego gospodarza, którego żona eksmituje nas ze swojej sypialni i przenosi nas do innego pokoju. To nie jest pierwszy gest niezrozumiałej dla mnie gruzińskiej "gościnności", który zaobserwowałem podczas mojego pobytu w tym kraju. Wieczorem w całym mieście wyłączają prąd.

Turcja motocyklem Turcja motocyklem Turcja motocyklem

Dzień 11. 30 lipca - poniedziałek. PIES KAUKAZ.
Z Kazbegi wyruszamy do Signachi. Miasteczka zwanego perełką Kachetii, lub gruzińską Toskanią. Rzeczywiście jest ładnie odnowione. Aby nie jechać znaną już mi trasą, postanawiam odbić drogą, zaznaczoną kolorem białym na mojej mapie. Kolor biały, jak się później okazuje, oznacza brak drogi. Wertepy i bezdroża prowadzą jednak przez kilka malowniczo położonych wiosek, które ukazują nam inny obraz Gruzji. Na offroad'owym odcinku drogi wojennej podbiega do nas duży pies kaukaski i usiłuje zaatakować naprzemiennie jadący motocykl i nasze nogi. Wielokrotnie miałem już takie sytuacje, jednak ta wydaje się być groźna i trwa dosyć długo. Kaukaz szczerzy kły odsłaniając je po same dziąsła. Przeraźliwie szczeka i biegnie na tyle szybko, że nie jestem w stanie mu uciec po piaszczystej drodze. Usiłuję odepchnąć go nogą i dopiero po kilku kopnięciach w powietrze pies odpuszcza i pozwala nam odjechać

Turcja motocyklem

Dzień 12. 31 lipca - wtorek. WINO Z MINISTREM SPRAWIEDLIWOŚCI.
Noc była niezbyt udana. Z każdej strony dochodziły hałasy. Krzycząca recepcjonistka zamknęła japę dopiero o drugiej nad ranem. O 3 włączył się alarm w moim motocyklu. O 4 opróżniali śmietniki, a o 6 jakiś sąsiad włączył głośno radio. Rano wynosimy się do lepszego hotelu. W dzień chodzimy po miasteczku, a główna przygoda tego dnia spotyka nas dopiero wieczorem. Idziemy do winiarni, która cieszy się w miasteczku dużym powodzeniem. Pani na wejściu grzecznie oznajmia mi, iż chyba nas już nie obsłuży, bo mieli dosyć duży ruch dzisiaj i wolą odpocząć. Mówię, że wejdziemy tylko na butelkę wina i nie będziemy robić kłopotu z kolacją. Kelner prowadzi nas do właściciela, którego poznaliśmy dzień wcześniej. Właścicielem winiarni jak i winnicy jest John. Amerykanin, który przyjechał do Gruzji 16 lat temu jako młody artysta, zafascynowany gruzińskimi pieśniami ludowymi. John zaprasza nas do swojego stołu i oznajmia, że zaraz odwiedzi go minister sprawiedliwości Gruzji. Po 30 minutach przychodzi dosyć młody, jak na polityka człowiek. Siada z nami przy stole i rozmawiamy o naszych nienajlepszych doświadczeniach z gruzińską turystyką. Minister tłumaczy to dumą Gruzinów i brakiem zachodniego podejścia do robienia interesów. John wysyła kelnera po najdroższe wina ze swojej piwnicy. Rozmowa jest bardzo sympatyczna i będzie to najlepiej zapamiętany (pomimo dużej ilości wypitego wina) wieczór w Gruzji. Kupiliśmy jedną butelkę wina a wypiliśmy cztery. Wymieniliśmy się na koniec wizytówkami. Fajnie mieć telefon do ministra sprawiedliwości Gruzji.

Turcja motocyklem [Duch Stalina nadal unosi się nad Gruzją. Zakład szewski w jednej z gruzińskich wsi.]

Dzień 13. 1 sierpnia - środa. KLECHA W "BEEMCE".
Idziemy zwiedzać klasztor, u stop którego jest źródełko w którym, jak głosi legenda, płynie święta woda, po wejściu do której ludzie stają się młodsi. To jedna wersja. Druga wersja jest taka, że trzykrotne zanurzenie w wodzie zapewnia ochronę przed chorobami i śmiercią przez najbliższy rok. Przed wejściem kłębią się ludzie, którzy naprawdę w to wierzą. Ustawiają się w kolejce i dosyć długo czekają na swoją kolej. Od jednego pielgrzyma słyszę: "wykąp się, przez rok nic ci nie grozi. Będziesz mógł pić, szaleć i imprezować bez konsekwencji". Traktując wszystko z dużym przymrużeniem oka, ustawiamy się za grupką ludzi. Dziewczyny zdążyły się wykąpać, a tuż przed moim i Romana wejściem do wody, do źródełka podjechało nowe BMW X5 z czarnymi, matowymi felgami, z którego wysiadł... pop. Wepchał się bez kolejki. Doszło do niemiłego incydentu i w ramach obrażalstwa na popa i jego źródełko postanawiam się w nim nie wykąpać. Nie dowiemy się czy pop wyciągnął lekcję mądrości z tego zdarzenia.

Gruzja motocyklem [Krowy na drodze to częsty widok w Gruzji]

Dzień 14. 2 sierpnia - czwartek. 5000 KILOMETRÓW OD DOMU.
Przejechałem już 5000km od wyjazdu z Warszawy. Powoli czas wracać. Wracamy do Tbilisi zatrzymując się w kompleksie monastyrów w David Garedża przy samiutkiej granicy z Azerbejdżanem.

Gruzja motocyklem

Dzień 15. 3 sierpnia - piątek. OFFROAD.
O 5:30 przyjeżdża po Kasię taksówka na lotnisko. Korzystając z okazji, że jestem już rozbudzony, pakuję się i jadę w stronę Batumi. Licząc na ostatnią przygodę w Gruzji, wybieram mało uczęszczaną drogę bez asfaltu. Asfaltu nie ma tylko na odcinku 140km, jednak miejscami droga wymaga dużego skupienia. Dziury, doły, szuter i kamienie. Dużo kamieni. Przed końcem asfaltowej drogi, napotkany po drodze taksówkarz sugeruje mi nadrobić 300km niż jechać "50km skrótem". Nie idąc za jego radą, wyciskam z siebie siódme poty i przedzieram się przez górskie, zielone lasy. Masa obładowanego motocykla razem ze mną oscyluje w granicy 400kg, więc nie mogę powiedzieć, że szaleje na tych drogach. Bardziej jest to prędkość przeprawowa. Po drodze pokonuję jeden płytki strumyczek. Przejechanie niecałych 500km zajmuje mi 9 godzin. Zjeżdżam na asfalt i przednie koło zaczyna mi wężykować w zakrętach. Okazuje się, że zaczęło mi schodzić powietrze. Dojeżdżam do pierwszej wioski w której są prowadzone tylko dwie działalności. Mały sklepik spożywczy i wulkanizacja. Pompuję koło bez łatania i ruszam dalej, bo muszę dotrzeć do Batumi przed zamknięciem agencji sprzedającej bilety na prom. Po kilku kilometrach parkuję motocykl w głębszej kałuży, aby ocenić rozmiar dziury. Ku mojemu zdziwieniu nie mogę zlokalizować uszkodzenia, a opona wydaje się szczelna.

Turcja motocyklem [Most wykonany z wagonu kolejowego.]
Turcja motocyklem [Przydrożny wulkanizator]

Tego dnia mam jeszcze jedno zdarzenie z oponą w tytule. Jadąc za małym starym autobusem, zauważam wystający z jego opony, bąbel z dętki wielkości melona. Zrównuję się z kierowcą autobusu i daję mu znać, żeby się zatrzymał. On zatrzymuje się i krzyczy przez okno, że o tym wie. Nie dokończamy rozmowy, kiedy balon z dętki eksploduje. Wybuch jest tak silny, że rozrywa jednocześnie oponę. Ja stojąc pół metra od felernego koła, zostaję ogłuszony na kilka dobrych sekund. Pierwszy raz doświadczam takiego rąbnięcia w bębenki i muszę zjechać na pobocze i odczekać kilka minut zanim dojdę do siebie.

Dojeżdżam do agencji w Batumi tuż przed zamknięciem. Dzisiaj podają mi cenę 400USD za prom, ale płatność tylko w dolarach i w gotówce. Pierwszy napotkany bankomat wypłaca pieniądze w dolarach co mnie bardzo dziwi. W agencji zapewniają, że prom wypłynie punktualnie, kserują dokumenty motocykla i moją ... amerykańską wizę?!? Cofam to co mówiłem o punktach noclegowych w Batumi, pierwszego dnia mojego pobytu w Gruzji. Udaje mi się znaleźć stary komunistyczny hotel o zadowalającym standardzie za niewygórowane pieniądze.

Turcja motocyklem Turcja motocyklem Turcja motocyklem

Dzień 16. 4 sierpnia - sobota. STATEK NA UKRAINĘ.
W nocy ktoś przez godzinę świeci mi wskaźnikiem laserowym po oknie. Przez moment wkręcam sobie, że w kraju w którym co drugi mieszkaniec ma dostęp do broni, to nie musi oznaczać przyjaznego gestu. Analizując zaangażowanie technologiczne Gruzinów nie sądzę, żeby ktoś miał tutaj broń z laserowym wskaźnikiem celu.

O 10 jestem w agencji i kupuję bilet na statek. Biletu właściwie nie dostaję. Otrzymuję jedynie małą kartkę z napisem "Adrian Lech Kalinkiewicz BMW W3INDIA", na podstawie której mam wjechać do portu. Może to coś w rodzaju elektronicznego biletu? Okaże się za kilka godzin...

Jadę do portu, żeby zobaczyć, czy statek rzeczywiście tam już jest. Moim oczom ukazuje się wielki transportowiec, z załadowanymi kontenerami i wagonami. Coś mi mówi, że nie jest to pasażerski prom. Statek zazwyczaj płynie 2,5 dnia, ale już słyszę jakieś plotki, że ten rejs ma być dłuższy. Robię zapasy najbardziej niezbędnych rzeczy na 3 dni. Kupuję wszystko. Począwszy od papieru toaletowego, poprzez jedzenie i duże ilości wody, na małej butelce whisky skończywszy.

Siedzę w kawiarni w centrum Batumi i odliczam godziny do odpłynięcia...

W porcie okazuje się, że karteczka z moim nazwiskiem to nie bilet i muszę jeszcze gdzieś podjechać, aby wydrukowali mi przepustkę. Wjeżdżam do portu z którego nie mogę już wyjść do odpłynięcia statku, które to następuje z 5-cio godzinnym opóźnieniem. Moje obawy sprawdzają się. Jest to olbrzymi statek towarowy wiozący kilkadziesiąt wagonów kolejowych, kilkanaście tirów i kontenery. Nie ma żadnego sklepu, żadnej restauracji, żadnych rozrywek. Wśród pasażerów nie ma żadnych turystów, żadnego samochodu osobowego. Załadunek trwa cztery godziny. W środku są szyny po których jeżdżą pociągi. Na szczęście mam oddzielną kajutę w której po 6 godzinach włączają słabą klimatyzację. Na kolację jest gotowany serdelek z surówką i frytkami. Do popicia ziołowa herbata. Wieczorem wychodzę na spacer po pokładzie. Jest tak ciemno, że nie widać morza, nie widać nieba, nie widać nawet linii horyzontu. Za burtą jakby kończył się świat. Zaczepia mnie trzech kierowców tirów i częstują dosyć dobrym wytrawnym winem serwowanym w plastikowego baniaka. Wania i Andrzej są z Ukrainy, a Gienek z Mołdawii. Rozmawiamy trochę po ukraińsku i trochę po rosyjsku. Przynajmniej tak mi się wydaję. Z naszej konwersacji rozumiem tylko 50% wypowiadanych słów, a gdyby nie słowo "chuj" używane przez nich jako przymiotnik, rzeczownik i czasownik, to rozumiałbym tylko 40%.

Turcja motocyklem [Towarowy statek na Ukrainę]

Dzień 17. 5 sierpnia - niedziela. RZEKI HADESU.
Nie spędziłem na tym statku jeszcze 24h a już mam dosyć. Czuję się jakbym był zamknięty w więzieniu. Trzy mikro posiłki serwowane tutaj to jakiś żart. Przy śniadaniu skacowany Ukrainiec dopomina się o przydział wody. W zamian otrzymuje informacje, że wodę podadzą wieczorem. Skacowany Ukrainiec jest gotowy nawet za nią zapłacić, jednak marynarz, steward i kucharz w jednym jest stanowczy i wybucha awantura. Przy obiedzie sytuacja się powtarza i dopiero przy kolacji przydzielają nam 1,5 litra wody na osobę.

Dzień spędzam na czytaniu książki Marka Krajewskiego "Rzeki Hadesu", pożyczonej mi jeszcze w Indiach przez Lecha Potyńskiego, a do której dopiero dzisiaj miałem czas zajrzeć. Powieść kryminalna tak mnie pochłania, że czytam ją jednym tchem z przerwami na wspomniane wcześniej żałosne posiłki.

Dowiaduję się, że statek będzie płynął nie 2,5 dnia jak zapewniał agent sprzedający bilety, lecz w najlepszym wypadku 3,5 dnia. Do tego może dojść jeszcze oczekiwanie na redzie przez jeden dzień, bo w porcie w Illiczewsku może być taki ruch, że będziemy musieli odczekać na swoją kolej dodatkowe 24h. Najczarniejszy scenariusz przewiduje kolejny dzień na złe warunki pogodowe, ale w to raczej nie wierzę, albo nie chcę wierzyć, bo 5 dni spędzonych na tym statku wydaje mi się niemożliwe.

Wieczorem zrywa się większy wiatr. Butelka z wodą stojąca na stoliku w mojej kajucie zaczyna drżeć jak kałuża wody w filmie Park Jurajski. Zasłonka bulaju odchyla się wahadłowym ruchem. Wychodzę na pokład. Obserwuję większe fale delikatnie kołyszące całym statkiem. Przestępuję, przerzucając masę ciała z nogi na nogę, aby utrzymać pion. Przypomina mi się opowieść o chorobie morskiej, mojego przyjaciela, który pływa po najdalszych zakątkach świata jako oficer na statku. Podobno długie i powolne kołysanie wywołuje większe mdłości niż mocne rzucanie statkiem podczas sztormu. Im więcej o tym myślę tym czuję się bladszy.

Pamiętam opowieści o piratach, którzy podczas sztormów jadali imbir, aby powstrzymać mdłości. Przypominam sobie, że mam pastylki do ssania na gardło o smaku chyba miodu i imbiru. Schodzę pod pokład, gdzie stoi mój motocykl. Wyciągam z kufra apteczkę i czytam skład pastylek: "tymianek i podbiał". To nie pomoże. Kładę się spać.

W nocy budzą mnie jakieś krzyki i przepychanki. Wychodzę na korytarz i widzę kilku bijących się Armeńców, wrzeszczących przy tym zdzierając gardła. Nie udaje ustalić mi się o co chodzi i nie wtrącając się w ich sprawy, wracam do łóżka.

Turcja motocyklem [Gdzieś na środku Morza Czarnego] Turcja motocyklem [Moja kajuta]

Dzień 18. 6 sierpnia - poniedziałek. ODCIĘCIE OD ŚWIATA.
Kołysanie w nocy nie było takie straszne. Dzień nudny jak flaki z olejem. W nocy ktoś ukradł mi rolkę papieru toaletowego z kibla. Przy śniadaniu kłótnia Ukraińca ze "stewardem, kucharzem i marynarzem w jednym". Tym razem o słabą jakość jedzenia i małe porcje.

Telefony nie mają zasięgu od wypłynięcia z Batumi. Zastanawiałem się przed wakacjami, czy nie wypożyczyć telefonu satelitarnego. Jest firma, która wypożycza je podróżnikom nieodpłatnie w ramach sponsoringu. W Indiach używanie telefonów satelitarnych jest zabronione, a na tej wyprawie chciałem mieć jak najmniej rzeczy do pilnowania, więc z takiego telefonu zrezygnowałem. Teraz żałuję. Mógłbym wykonać kilka ważnych dla mnie rozmów.

Przepływamy koło Krymu, na moment pojawia się zasięg w komórkach. Wychodzę na pokład, gdzie spotykam wszystkich pasażerów z komórkami w dłoniach łapiących kreski zasięgu.

Nikt nie jest w stanie powiedzieć mi kiedy dokładnie statek dopłynie do Illiczewska.

Na podstawie prostej aplikacji w telefonie ustalam, że płyniemy z prędkością 12-15km/h i jesteśmy pomiędzy 44 a 45 stopniem szerokości geograficznej i na 33 stopniu długości geograficznej. Po przełożeniu współrzędnych na mapę ustalam, że jestem na wysokości Sewastopola. Przy tej prędkości do Odessy dotrzemy za 22-24 godziny. Czyli jutro wieczorem powinienem zjechać na ląd. Jutro też okażę się o ile się pomyliłem w swoich wyliczeniach.

Turcja motocyklem [Taki widok z okna miałem przez 3 dni i 3 noce.]

Dzień 19. 7 sierpnia - wtorek. NIE "RABOTAJET".
Nie myślałem, że podróż dookoła Morza Czarnego zajmie mi tak dużo czasu. Jestem już dziewiętnasty dzień w podróży. Przedwczoraj wygasła moja polisa ubezpieczeniowa od uprawiania sportów wysokiego ryzyka.

Statek przypłynął kilka godzin przed moimi wyliczeniami, ale czekanie na celników na statku sprawiło, że moja prognoza się prawie pokryła. Nie uwzględniłem w niej jednak tego co się działo po opuszczeniu statku.

Zjeżdżam do portu, ale żeby z niego wyjechać muszę zdobyć kilka kartek papieru, kilka podpisów i kilka pieczątek. Wszystko w różnych budynkach. Wszyscy używają jakiegoś niemiłego urzędowego języka ukraińskiego, nic nie można zrozumieć, poza jednym zdaniem wypowiedzianym przez wypudrowaną, cycatą urzędniczkę: "nie zbiorę za ciebie tych pieczątek, nie zbierzesz nie wyjedziesz".

Znajduję jedną osobę, mówiącą trochę po angielsku. Nawet myślę, żeby mu zapłacić, żeby załatwił za mnie te wszystkie, niejasne formalności, kiedy wychodzi z niego gburowatość i próbując popisać się swoją władzą ograniczającą się tylko do tej sytuacji, utrudnia mi wyjazd z portu.

Dopuszczam się dosyć ryzykownego czynu, będącego następstwem zmęczenia, głodu i bezradności. Wydzieram się na gbura, poprzedzając wydarcie, głośnym i wyraźnym "LISTEN!" z palcem wskazującym wymierzonym w ignoranta (ha, ha, kilka czytających to osób będzie wiedziało, od kogo nauczyłem się tego wstępu do perswazji i nagany). Przez chwilę zastanawiam się nad konsekwencjami mojego uniesienia, ale jednocześnie wiem, że ten gbur nie wie kim mogę być. Takie pokerowe zagranie, motywuje gbura do wykonania jakiegoś telefonu. Nagle przypomina sobie angielski i wskazuje mi budynek, przed którym czeka na mnie jakiś mundurowy, który przygotowuje dla mnie papiery wyjazdowe z portu.

Aby oddać skalę formalności, przedstawiam rzeczy, które musiałem zebrać: dwie kopie paszportu, dwie kopie dowodu rejestracyjnego, wyrobienie papierów wyjazdowych-szt.7, pieczątki-szt.14, podpisy-szt.14. Straciłem na to 1,5h wliczając czekanie na "dopijanie kawy" i inne przerwy urzędników.

Dzień się ma ku końcowi, ale zamiast szukać hotelu postanawiam się jeszcze trochę przejechać. Tak mi się dobrze jedzie, że jadę przez pół nocy i przejeżdżam dystans 600km.

Problem mam z tankowaniem. Wszystkie stacje żądają zapłaty za paliwo "z góry", co uniemożliwia mi precyzyjne tankowanie "pod korek". Drugim problemem są niedziałające terminale do kart płatniczych na niektórych stacjach. Na każdej stacji słyszę "kompiutier nie rabotajet", na jednej, na której działał, w połowie tankowania zepsuł się dystrybutor, i dokończenie transakcji wymagało przepchania motocykla do innego dystrybutora oraz różnych dziwnych wyliczeń na kalkulatorze.

Nadal schodzi mi powietrze z przedniego koła. Kilka razy zjeżdżam na stację, żeby sprawdzić ciśnienie. W 3 miejscach szarpiąc się z wężem od kompresora słyszę od obsługi stacji "nie rabotajet..."

Droga z Odessy do Kijowa jest dosyć dobra, dwupasmowa. Coś pomiędzy autostradą a droga ekspresową. Jednak nie jest to jedna z tych dróg, po której można jechać 200km/h bez szczególnego skupienia. Na tej drodze, można zawracać, cofać, jest dużo bocznych wyjazdów. Przez środek przebiega baba z melonami pod pachami (i to nie metafora) i przechodzi pijany koleś w samych majtkach. Ta druga postać na ostrzegawczy dźwięk klaksonu, pozdrawia mnie serdecznie wymachując środkowym palcem. Mijam dwa samochody bez świateł. To wszystko w nocy.

Dzień 20. 8 sierpnia - środa. PRZYJMIJCIE TE SIEDEM DOLARÓW, ALBO CZYŃCIE SWOJĄ POWINNOŚĆ.
Przy śniadaniu kelnerka myli moje zamówienie. Mimo to jestem już tak głodny, że wsuwam śniadanie z wielkim apetytem. Dostaję tez gruzińską wodę BORJOMI, bogato nasyconą, chyba połową pierwiastków z tablicy Mendelejewa. Słona i mdła, smakuje jak esencja mikroelementów podawana przy odwodnieniu (kto je kiedyś spożywał, ten wie o jaki smak mi chodzi). Opuszczając Gruzję, myślałem, że już nigdy się na nią nie natnę.

Pierwszy milicyjny patrol zatrzymuje mnie około południa. Akurat jechałem wolniej, bo wypatrywałem stacji z "rabotającym" kompresorem. Milicjant z dwoma złotymi zębami w górnej szczęce, pokazuje z dumą zrobioną mi fotografię z widniejącym na niej napisem 97km/h. "Zobacz swoją antylopę na zdjęciu" - mówi. Usiłuje wyłudzić ode mnie 50 dolarów. Pokazuję mu przygotowany wcześniej na taką okazję portfel z 7 dolarami i zapewniam, że to wszystkie moje pieniądze. Pazerny milicjant bierze wszystko i chce jeszcze jakiś alkohol. Niczego więcej nie dostaje i pozwala mi jechać dalej. Mam nadzieję, że niepodzielna przez dwa kwota 7 dolarów trochę ich skłóci przy podziale łupów.

Mija 10km i zatrzymują mnie kolejni milicjanci. Tym razem jest ich aż czterech i podobnie jak poprzedni również mają złote zęby. Taka moda. Tym razem jechałem znacznie szybciej, ledwo wyhamowałem i zatrzymałem się ze 30 metrów za nimi. Pytają się ile jechałem, odpowiadam, że nie pamiętam. Jeden z nich mówi, że na pewno jechałem aż 80km/h. To zdradza brak dowodów mojego wykroczenia, bo wiem, że jechałem minimum 150km/h. Mówię, że to niemożliwe, a oni na to żebym się przyznał ile jechałem. Nadal nie pamiętam. Wskazują stojący na poboczu motorower i mówią, że został on zarekwirowany przez nich za przekroczenie prędkości. Parskam śmiechem, myśląc, że milicjant usiłuje żartować. Przypominam sobie, że jechałem może 50km/h, no może maksymalnie 55km/h. Niezbyt podoba się mu moja wersja. Okazuje się, że on naprawdę wierzył w to, że dam się nabrać na jego ściemy, przestraszę się i wręczę im łapówkę. Pokazuję przygotowany wcześniej pusty portfel i mówię, że poprzedni patrol, stojący 10km wcześniej, wziął ode mnie bardzo dużo dolarów i zapewniał, że podzieli się ze wszystkimi milicjantami, którzy mnie zatrzymają na odcinku kolejnych 50km. W duchu liczę na to, że uda mi się skłócić ze sobą wszystkich milicjantów w okolicznych wsiach.

Jeden pyta się poco mi kamera na kasku. Odpowiadam, że nagrywam film o Ukrainie dla polskiej telewizji, pokazując naklejkę Familly Sport HD na kufrze motocykla. "ETO ŻURNALIST" - krzyczy do pozostałych. Nagle atmosfera się zmienia. Na ich wrogich i pazernych gębach pojawiają się wymuszone uśmiechy. Pytają o drogę, o przygody. Oddają mi paszport i prawo jazdy. Żegnają serdecznie ustawiając się gęsiego i podając dłoń jeden po drugim. Proszą, żebym odjeżdżając uniósł przednie koło ku górze i ustawiają się w rządku, jak dzieci czekając na show.

Turcja motocyklem

Ostatnia niespodzianka czeka na mnie na granicy ukraińsko-polskiej. Zapomniałem wspomnieć o sytuacji, która miała miejsce z celnikami ukraińskimi przed opuszczeniem statku w Illiczewsku. Powiedziałem im wówczas, że na Ukrainie nie spędzę więcej niż 3 dni i potraktuję ją tranzytowo. Musiałem zadeklarować jakim przejściem granicznym wyjadę z Ukrainy. Podałem pierwsze leprze przejście graniczne, jakie przyszło mi do głowy - Jagodzin. Celnicy podkreślali wówczas, że tylko tym przejściem granicznym będę mógł wyjechać i że to bardzo ważne. Nie potraktowałem tego poważnie, bo przecież kto na granicy ukraińsko-polskiej będzie wiedział co mówiłem celnikom w porcie w Illiczewsku.

Wiedziała celniczka w Ustiługu. Przejścia graniczne oczywiście pomyliłem. Wyczytała to ze stempla w moim paszporcie. TRANZIT: JAGODYN, informuje odręczny napis na tłustej pieczęci. "Jest Pan na przejściu granicznym Ustiług", grzecznie mnie informuje i mówi, że to straszny kłopot, bo już jestem po odprawie celnej. Stosując prymitywne techniki manipulacji i podlizywania się wypowiadam zdanie: "jest Pani tutaj królową, ma Pani wielką władzę, przecież może Pani to załatwić, stempel w paszporcie może przecież zawsze się niechcący rozmazać". Drugiej części chyba nie zrozumiała. Wypięła dumnie, ściśnięte mundurem małe piersi, pięknie się uśmiechnęła i poprosiła, abym chwilę poczekał. Po dwóch minutach podchodzi do mnie i jeszcze piękniej się uśmiechając mówi: "Poszłam Panu na ustupke".

Dojeżdżam do domu o 4 minuty po północy przejeżdżając tego dnia dystans 737km.

6 dni po powrocie znajduję gwóźdź w przedniej oponie, który wiozłem aż z Gruzji.

Dookoła Morza Czarnego motocyklem

 

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ



Copyright © EKSPEDYCJA MOTOCYKLOWA