Tekst alternatywny


EKSPEDYCJA MOTOCYKLOWA 22 czerwca - 10 lipca 2011r.

EKSPEDYCJA MOTOCYKLOWA



Przylatujemy do Delhi prawie o jednakowym czasie. Jak w latach ubiegłych pierwsze godziny w Indiach spędzamy w autokarze. Osobiście jest to dla mnie najnudniejszy element naszej wyprawy. Kilkunastogodzinna jazda urozmaicana jest przez dzikie atrakcje lokalnego ruchu drogowego. Z początku zaniepokojony byłem faktem iż jedzie z nami tylko jeden kierowca, lecz po kilku godzinach pojawia się jego zmiennik odpoczywający w ... luku bagażowym.

Bus [Drugi kierowca wyszedł po kilku godzinach z luku bagażowego.]

Drogę z Delhi do Nagar przejeżdżam już 4 raz, ale na tej trasie nie udało mi się nigdy znaleźć restauracji, w której większości dań nie bałbym się zamówić w obawie przed rozchorowaniem. Tak było i tym razem. Na szczęście wszystkie pozostałe miejsca, gdzie spożywamy posiłki są bezpieczne, a jedzenie w nich jest wyśmienite. Nagar to miejscowość u podnóża Himalajów, gdzie czekają na nas motocykle i gdzie rozpoczyna się prawdziwa przygoda.

Nagar i okolice [Zielony krajobraz na początku naszej trasy.]

Pierwszy dzień poświęcamy na rozgrzewkę i oswojenie się z chaotycznym ruchem drogowym. Oswajanie się przebiega dosyć delikatnie dla wszystkich, może z wyjątkiem naszych australijskich kolegów. Garemu spadają okulary na środku skrzyżowania. Jadę za nimi i widzę trzy Enfieldy, krzyczących i machających rękoma 3 motocyklistów. W wielkim zamieszaniu odjeżdżają zostawiając na asfalcie okulary przeciwsłoneczne. Zatrzymuję się i biorę okulary ze sobą. Gdy w hotelu oddaje okulary Garemu, cieszy się niesamowicie i mówi, że Mick i Brian nie pozwolili mu ich podnieść, krzycząc "nie zatrzymuj się!, jedz! Zginiemy, wszyscy zginiemy!" Zanim rozpoczniemy wspinaczkę w kierunku Ladakhu zwanego Małym Tybetem kręcimy się w okolicy Manali, zielonej miejscowości popularnej wśród hipisów. Część grupy funduje sobie solidny masaż pleców, część przelot paralotnią, część zwiedza świątynię. Zbieramy siły przed dalszą podrożą.

creek crossing [Pierwsze kilometry w ramach rozgrzewki.]

W drodze do Manali towarzyszy nam mój przyjaciel Peter, wraz ze swoją dziewczyną Yangs, która tego dnia obchodzi urodziny. Po kolacji spotykamy się w hotelowym barze, świętujemy do późnych godzin nocnych i żegnamy się z Peterem i Yangs. Peter bardzo żałuje, że nie może kontynuować z nami wyprawy. "Zazdroszczę Wam, patrzę na Ciebie Adrian i na Tiz i widzę w Waszych oczach radość i emocje. Znacie już trasę. Pozostali uczestnicy jeszcze nie wiedzą co ich czeka, nie wiedzą co przeżyją przez kolejne dni. Chciałbym jutro jechać z Wami."

river crossing [Jeden z wielu strumieni na naszej trasie.]

Droga w kierunku Rhotang, pierwszej przełęczy na naszej trasie, jest wyjątkowo męcząca. Panują słabe warunki, nie ma asfaltu, pada deszcz i jest gigantyczna mgła. Jedziemy w dosyć głębokim błocie. Dodatkowo musimy przeciskać się przez gigantyczny korek. Mgła jest na tyle gęsta, że widoczność wynosi około 7 metrów. Z naprzeciwka wyłaniają się samochody, często bez świateł i jak na złość wszystkie w kolorze białym. Aby dodać atrakcji wszystko dzieje się nad kilkudziesięciometrowymi przepaściami. Po drodze spotykamy dwóch motocyklistów z Rosji podróżujących również na Royal Enfieldach. Wymieniamy z nimi kilka zdań. Okazuje się, że część ich trasy pokrywa się z naszą. Spotkamy ich po kilku dniach w fatalnym stanie z poważnymi objawami choroby wysokościowej, wywołanymi zbyt szybką wspinaczką oraz pominięciu kilku ważnych noclegów na aklimatyzację.

Po kilku godzinach dojeżdżamy do przełęczy. W tym miejscu kończy się cały ruch (Przełęcz Rhothang jest dla Hindusów atrakcją, gdzie oglądają pierwszy śnieg, wypożyczają narty i kombinezony narciarskie, często tylko do zdjęcia, fotografują się i wracają). Za przełęczą zaczyna się inna kraina. Deszcz przestaje padać, robi się niesamowicie cicho i spokojnie. Wychodzi słońce oświetlając zielone góry.

Rhotang La Pass [Moment za przełęczą Rhotang.]

Aklimatyzacja w hoteliku w Keylong, pyszna kolacja i dużo snu. Rano aspiryna na rozrzedzenie krwi i jesteśmy gotowi na najcięższe dwa dni naszej podróży. Najcięższe ze względu na dużą ilość przepraw wodnych, nocleg na dużej wysokości oraz kiepskiej jakości asfalt, albo jego częsty brak. Pomimo, iż droga ta jest ważna pod względem strategicznym dla indyjskiego wojska i cały czas jest budowana, to srogie zimy panujące w tym regionie, z roku na rok ją niszczą i budowę należy zaczynać od początku. Nigdy nie wiem co mnie zaskoczy na tej trasie. W miejscach, gdzie w latach ubiegłych stały jeszcze mosty, w tym roku musieliśmy przeprawiać się przez rzeki. W tym roku na naszej trasie występowało dużo takich strumieni. Niekiedy poziom wody był na tyle wysoki, że musieliśmy przeprawiać się pojedynczo, pomagając sobie wzajemnie. Podczas najgłębszego przejazdu przez rzekę, Andrzej przewraca motocykl, a mocny nurt zaczyna ściągać go w stronę kilkunastometrowego wodospadu. Szybko do niego dobiegam i rzucam się na niego próbując go przytrzymać. W tej samej sekundzie dobiega do niego nasz mechanik Ramesh i obaj leżymy na Andrzeju próbując go utrzymać przed mocnym nurtem rzeki. Jest to niewątpliwie najgroźniejsze wydarzenie tego dnia. Całość udaje się Tizianie zarejestrować przy pomocy kamery. Wyprowadzamy go z rzeki, w 5 osób wyciągamy motocykl, osuszamy, wylewamy wodę z sakw. Kolejne osoby przeprawiają się już pojedynczo z asekuracją drugiej osoby. Jedynie Tomek podekscytowany całą przeprawą, chce wrócić i pokonać rzekę jeszcze raz. Odradzamy mu jednak, obiecując że będzie miał jeszcze szanse zmierzenia się z żywiołem.

Tomek [Tomek za akrobacje motocyklowe otrzymał ksywę "Evel Knievel Wyprawy" ]

Co roku podczas naszych wypraw pojawia się motyw grupy Hindusów na małych motocyklach. Pojawiają się oni w najmniej oczekiwanym miejscach, zazwyczaj trudno dostępnych, biorą się z nikąd i szybko znikają. Podobnie było w tym roku. Przeprawiali się przez tę samą rzekę w bardzo interesujący sposób. Jeden z nich miał kalosze (ostania rzecz jaką bym zabrał w Himalaje), pozostali ściągali buty i przeprawiali się boso, pomimo ostrych kamieni i lodowatej wody. Było ich może z sześciu. Wszyscy stali w wodzie ciągnąć i pchając mały motocykl za co się tylko dało. Po trzydziestu minutach dalszej jazdy, na przełęczy Baralacha (wys. 4890m n.p.m.) Andrzeja zaczyna telepać z zimna. Jest dosyć ciepło, jednak przemoczone ubranie sprawia, że dostaje drgawek. Christian oddaje Andrzejowi zapasowe suche ubranie i jedziemy wyżej. Momentami przy drodze zaczyna występować śnieg, ale jest raczej ciepło i świeci mocne słońce. Asfalt jest wyjątkowo dobrej jakości i suchy. Nocleg spędzamy obok górskiej wioski Sarchu, w dużych, komfortowych namiotach: z wc, wodą pompowaną ze strumienia, łóżkami i prądem dostępnym przez kilka godzin na dobę z agregatów). Namioty przygotowane są do przyjmowania osób przyjeżdżających na trekkingi w Himalaje o tej porze roku. Na tej wysokości trzy osoby z naszej grupy słabiej się czują. Przed snem sprawdzamy poziom tlenu we krwi pulsoksymetrem na wypadek, gdybyśmy musieli zjechać z kimś niżej do lekarza do bazy wojskowej. Co ciekawe, najgorzej czujące się osoby, nie mają wcale najgorszego wyniku. Potwierdza się teoria, którą często słyszę, iż choroba wysokościowa w dużej mierze rodzi się w psychice. Niepokoi mnie wynik Briana, który ma najmniej tlenu we krwi. Dobrze się czuje, więc jak pyta mnie o swój wynik to mówię mu, że ma całkiem niezły, żeby nie wywołać niepotrzebnej paniki, jednocześnie prosząc dyskretnie Garego, który dzieli z nim namiot, aby obudził mnie i Tiz jeżeli Brian gorzej poczuje się w nocy. Przed zaśnięciem krótki widok na niebo usłane gwiazdami, zakopanie się głęboko w śpiworze i czekanie aż wyłączą agregat z prądem, żeby zgasło światło w namiocie.

Himalaje

Rano wszyscy wstają pełni energii, z dobrym samopoczuciem, co mnie bardzo cieszy i gotowi do dalszej jazdy. Droga z Sarchu do wioski Lato jest bardzo malownicza. Krajobraz zmienia się kilka razy w ciągu dnia. Kręte serpentyny, wijące się nad stromymi przepaściami, idealne są na podróżowanie motocyklami. Dystanse pomiędzy naszymi motocyklami, mocno się rozciągnęły jadąc drogą "Dwudziestu Jeden Pętli". Pomiędzy pierwszymi motocyklistami a ostatnimi odległości wynosiły około 1,5 godziny. Spowodowane jest to różnym tempem jazdy poszczególnych osób oraz różnymi potrzebami kontemplacji widoków i robienia zdjęć. Zatrzymujemy się na obiad w przydrożnych namiotach, posilamy się makaronem i herbatą. Tomek gorzej się czuje. Idziemy we dwóch położyć się na moment na pryczy w "namiocie gastronomicznym" . Śpimy przez godzinę, lecz obydwaj mamy wrażenie, że zmrużyliśmy oczy tylko na 5 minut. Drzemka wpływa na nas bardzo regeneracyjnie. Tomek lepiej się czuje i jedziemy dalej również w odstępach, każdy swoim tempem.

Himalaya

Kilkudziesięciokilometrowy pustynny odcinek płaskowyżu Moore to miejsce, gdzie udaje nam się pozbierać w większości razem i kontynuować podróż w kilku grupkach ku drugiej co do wysokości przejezdnej przełęczy Świata - Tanglang La (5359 m n.p.m.). Z upalnego, pustynnego klimatu wjeżdżamy na odcinek trasy, gdzie jedziemy po kałużach, błocie, wśród zimna i padającego śniegu, aby następnie powrócić do miłych letnich temperatur, kontynuując podróż do wioski Lato, gdzie spędzamy nocleg. Po drodze odwiedzamy tybetańską rodzinę u której dwa lata temu spędziliśmy niezaplanowany nocleg z Tizianą i uczestnikami tamtej wyprawy.

Tea break [Przydrożne namioty gastronomiczne zawsze podnoszą morale grupy]
Tea break

Kolejne kilometry to lekki, jednak również malowniczy dojazd do Leh, który jest ukoronowaniem naszej kilkudniowej wspinaczki. Miasto Leh jest stolicą Ladakhu, zwanego Małym Tybetem. Dla nas jest oazą, gdzie odpoczywamy i regenerujemy siły. Dzielimy się na dwie grupy. Jedna grupa zostaje w Leh, a druga jedzie do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów buddyjskiego klasztoru w Hemis. Wieczorem, wracając z kolacji, Tomek potyka się i upada na schodach rozbijając sobie kolano. Zaniepokojony pracownik hotelu, podbiega do Tomka i brudną ręką zaczyna pocierać i masować mu zdrowe kolano. Bojąc się infekcji Tomek nie wyprowadza go z błędu i pozwala wykazać się mu do końca. Jest to największy uraz podczas naszej całej podróży.

Pass [Chorągiewki modlitewne.]
India [Tomek kręci młynem modlitewnym.]

Z Leh wyprawiamy się na trzydniową wyprawę do Doliny Nubra. Aby tam się dostać przeprawiamy się przez najwyższą przejezdną przełęcz Świata - Khardung La (5602 m n.p.m.), gdzie spotykamy indyjskich motocyklistów, oczywiście na Royal Enfieldach, którym towarzyszy telewizja. Udzielają wywiadu na szczycie i zapraszają nas za 2 tygodnie na motocyklową imprezę do Delhi. Niestety za dwa tygodnie będziemy już w Polsce i bardzo żałujemy, że nie weźmiemy udziału w tym wydarzeniu. Podczas drogi w dół zaczyna przerywać mi motocykl, aż w końcu gaśnie całkowicie. Puszczam grupę przodem, próbując samemu ustalić przyczynę awarii. Wszystko wskazuje na problem ze świecą, jednak, potrzebne części jadą w samochodzie serwisowym. Po pierwszej godzinie czekania na mechaników przeglądam po kolei jeszcze raz całą elektrykę. Okazuje się, że przyczyną awarii była rozpięta od drgań szybkozłączka od awaryjnego wyłącznika zapłonu. Wystarczyło połączyć z powrotem przewód i motocykl odpalił. Przed dojazdem do hotelu zatrzymuje nas na moment przebita tylna opona w motocyklu Wojtka. Wieczór spędzamy przy ognisku w hotelowym ogrodzie, które kończy menedżer hotelu mówiąc nam, że chrust się skończył, a to co palimy to jego meble. Do głowy nam nie przyszło, że porozrzucane w ogrodzie bale to składowisko mebli.

pustynia w Indiach [Dzika przestrzeń - synonim wolności.]
Indian desert

Następnego dnia jedziemy na przejażdżkę drugą stroną rzeki po Dolinie Nubry. Niedaleko ciepłych źródeł termalnych, ze skarpy spada na naszych oczach nieudolnie zaparkowany samochód terenowy. Spada z wysokości kilkudziesięciu metrów, podskakuje, odbija się o skały, zmienia kierunek i leci prosto na nasze motocykle. Zatrzymuje się jednak na głazach kilkanaście metrów przed nami. Podbiegamy do samochodu. Na szczęście nie ma nikogo w środku. Okazuje się, że kierowca wyszedł z samochodu pozostawionego na luzie, nie zaciągając hamulca. Wracamy tą samą drogą po 2,5h. Nadal trwa akcja postawienia samochodu na drogę. Budowany jest prowizoryczny zjazd przy użyciu koparki.

Po obiedzie w przydrożnej restauracji Tiziana proponuje mi i Tashiemu sprawdzenie nowej drogi powrotnej. Droga byłaby alternatywą do drogi, którą jechaliśmy, na powrót następnego dnia i ominięciem przełęczy Khardung La. W zeszłym roku podjęliśmy się przejazdu tą drogą, ale skręciliśmy w złą stronę i kosztowało nas to 100 dodatkowych kilometrów i 6 dodatkowych godzin jazdy. Chętnie przyjmuję propozycję. Wyruszamy na 5 godzin. Postanawiamy dojechać jak najdalej się da jadąc przez 2,5h i wrócić. Pozostała część grupy zwiedza klasztor i wraca do hotelu. Bierzemy ze sobą podstawowe części i narzędzia, gdyż samochód serwisowy będzie eskortował resztę grupy do hotelu, a my będziemy zdani tylko na siebie. We trójkę jedziemy dosyć szybko. Po drodze zatrzymujemy się w obozach wojskowych próbując zdobyć informację o drodze. Wszyscy mówią, żeby nie jechać tą drogą, bo jest zamknięta ze względu na złe warunki. Tiziana mówi, że wszyscy tak zawsze mówią i chce jednak spróbować. W tej części gór warunki na drodze zmieniają się bardzo często. Jednego dnia droga jest przejezdna, a kolejnego dnia może być zawalona śniegiem, lub poziom rzek może się podnieść i droga może być zablokowana przez kilka dni. Jedzie się jednak rewelacyjnie. Asfalt występuje prawie przez cały czas. Mijamy szare, zapuszczone Stupy, kilka drobnych przepraw przez strumienie. Tak jak zaplanowaliśmy zawracamy po 2,5h jeździe, nie dojeżdżając do szczytu przełęczy, zostawiając sobie resztę drogi na kolejny dzień.

in the middle of nowhere

Wracając , 40km przed hotelem, Tashi łapie gumę w tylnym kole. Mamy ze sobą narzędzia, zapasowa dętkę i pompkę, więc przystępujemy do wymiany. Niestety zakładając oponę, Tashi przyszczypuje łyżką nową(i jedyną zapasową) dętkę robiąc w niej dziurę. Delikatnie podłamani porażką, zmuszeni jesteśmy ukryć motocykl za stosem kamieni i wrócić po niego następnego dnia. Aby jutro rozpoznać miejsce schowania motocykla, naklejamy na skałę dużą naklejkę Świata Motocykli oraz liczymy kilometry do hotelu wracając na dwóch motocyklach.

przebita opona Royal Enfield Świat Motocykli
[Motocykl urywamy za prowizorycznym płotem z kamieni. Dla orientacji miejsce oznaczamy naklejką "Świat Motocykli".]

Następnego dnia Tashi wstaje z samego rana, bierze motocykl Tiziany i jedzie zmienić dętkę w porzuconym motocyklu. Ja biorę Tizianę na tylne siodełko mojego Enfielda i jedziemy już z całą grupą aby do niego dołączyć. Pogoda jest wspaniała, świeci mocne słońce. Jedzie się bardzo przyjemnie. Tiziana z tylnego siodełka nagrywa filmy, robi zdjęcia i nuci utwór z musicalu Hair "Let the Sunshine In". Po drodze mijamy stada dzikich jaków, osły, udaje mi się dostrzec orły, pardwy, zająca, wielbłąda i wielkiego, pomarańczowego świstaka, który wystraszył mnie przecinając drogę tuż przed przednim kołem motocykla. Dojeżdżamy do Tashiego, który zdążył w międzyczasie wymienić dętkę i kontynuujemy podróż w kompletnej grupie. Na drodze, przez wiele godzin nie mijamy żadnych samochodów. To źle wróży. Może okazać się, że przełęcz nie będzie przejezdna i będziemy musieli wrócić około 100km, co w tych warunkach równe jest około 5 godzinom jazdy. Czuje, że zbliżamy się do przełęczy, robi się chłodniej, powietrze staje się znacznie rzadsze, motocykl słabiej jedzie. W pewnym momencie zaczyna przerywać i gaśnie. Sprawdzam po kolei elektrykę, paliwo, filtr powietrza. Rozkręcam gaźnik. Podnoszę igłę wyżej zwiększając tym samym ilość przepływającego paliwa. Od razu pomaga. Czynności te wykonuje na krętej, wspinającej się ku górze drodze, obserwując w dole jadących pozostałych uczestników naszej ekspedycji. W pewnym momencie widzę małe zamieszanie w dole. Usiłuję zbliżyć i wyłapać sytuację zoomem kamery. Później okazuje się, że Harry zalicza wywrotkę, obracając motocykl na łuku o 180 stopni. Wszystko udaje mu się zarejestrować kamerą przymocowaną do jego kasku.

Stupy [Mijając Stupy.]

300 metrów przed sama przełęczą, natykamy się na drogę zawaloną śniegiem i błotem. Na widok śniegu Tomek pyta się zupełnie poważnie czy wracamy. Pomagamy sobie wzajemnie przeprawić motocykle przez ośnieżony odcinek drogi. Nasz gps wskazuje wysokość 5300m. n.p.m. Po wypchaniu z błota 3 motocykli na tej wysokości, Harry potrzebuje 20 minut, aby ustabilizować oddech po wysiłku i ruszyć dalej. Gdybyśmy wczoraj z Tizianą i Tashim dojechali do tego miejsca z pewnością byśmy zawrócili i nie zdecydowalibyśmy się jechać tą drogą. Zabrnęliśmy jednak już tak daleko, że ciężko nam było zrezygnować i zawrócić. Wysiłek jednak się opłacił. Dojeżdżamy do przełęczy i dalsza część drogi w dół jest już dosyć lekka.

Himaleje [Nie wiemy czy zawrócić i szukać alternatywnej drogi, czy wspinać się dalej.]

Zaczyna się drobna cywilizacja. Zatrzymujemy się w małej wiosce na festiwalu religijnym. Kobiety poprzebierane w regionalne, kolorowe stroje czekają wzdłuż drogi na przyjazd miejscowej świętobliwości. Przez kolejne kilometry droga wije się w dół łagodnymi serpentynami. Tylny hamulec grzeje mi się tak mocno, że z bębna zaczyna wydobywać się dym. W kolejnej wiosce odbywa się tybetańskie wesele, na które zostajemy zaproszeni. Przerwę w jeździe wykorzystuję na przegląd hamulców. Po wystygnięciu hamulec pracuje jak nowy. Wymykam się z wesela jako pierwszy i kontynuuję drogę do hotelu. Hotel to mały guesthouse w Thiksey z pokojami z widokiem na klasztor. Przed hotelem kręcą jakiś film. Tybetańczycy siedzą na dachu autobusu i statystują przez pół dnia w dużym słońcu. Obserwuje to przez okno, leżąc w łóżku i spisując notatki z minionego dnia. W międzyczasie Wojtek i Andrzej jadą kilkadziesiąt kilometrów do Leh, żeby zadzwonić do Polski. Mam nadzieję, że wrócą bez większych przygód.

festiwal religijny [Miejscowy festiwal religijny.]
tybetańskie wesele [Skorzystaliśmy z zaproszenia na wesele.]

Następnego dnia zaplanowaliśmy pobudkę o 5:45 i spacer a właściwie wspinaczkę po schodach do klasztoru na Puję (rodzaj mszy). Klasztor okazuje się jednak zamknięty, a większość mnichów wyjechała na Puję do klasztoru w innej miejscowości. Sympatyczny mnich widząc nasze rozczarowanie i pot na czole po wspinaczce po gigantycznych schodach, otwiera dla nas klasztor i pozwala na chwile medytacji. Po zwiedzaniu klasztoru dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza grupa prowadzona przez Tizianę rusza kilka godzin wcześniej. Druga grupa, prowadzona przeze mnie wraca na małą drzemkę i śniadanie do hotelu. Grupa Tiziany dojeżdża do Alchi bez większych problemów, natomiast naszej grupie, pierwsza połowa dnia nie idzie zbyt lekko. Już po pierwszych 20 kilometrach gubimy Tashiego, który miał jechać na końcu. Odnajdujemy go po godzinie szukania. Następnie brak benzyny na stacji benzynowej wymusza na nas zrobienie kolejnych kilometrów do innej stacji. Kolejną godzinę tracimy czekając na moście, na którym robotnicy wymieniają deski, blokując cały ruch. Późnym popołudniem dojeżdżamy do Alchi, gdzie nocujemy i zwiedzamy najstarszy klasztor w Ladakhu.

Monks

Kolejnego dnia jedziemy na przejażdżkę do Lamayuru. Pod klasztorem podchodzi do nas młody mnich i ogląda z zaciekawieniem nasze motocykle. Proponuję mu kilkuminutową przejażdżkę na tylnej kanapie. Jest zachwycony.

Mnich [Dla mnicha przejażdżka Enfieldem okazała się dużą frajdą.]

Obiad jemy w jadłodajni przy klasztorze. Pomimo nieciekawie wyglądającej kuchni, jest całkiem smaczny. Kolejny nocleg w Alchi i spokojny powrót do Leh z kilkudziesięciokilometrową wycieczką do wioski Chilling wzdłuż rzeki Zanskar z przepięknymi widokami. Ostatnie momenty w Leh przed lotem do Delhi spędzamy na relaksie, zwiedzaniu okolicznych klasztorów i kupowaniu pamiątek. Z Delhi jedziemy już autokarem na 2 dniową wycieczkę do Agry, gdzie zwiedzamy Taj Mahal i Czerwony Fort.

Powrót do Polski jest dla mnie zawsze najsmutniejszym momentem. Wiem jednak, że z Indiami nie żegnam się na długo. Kolejna wyprawa w Himalaje odbędzie się na przełomie czerwca i lipca 2012r. Chętnych do wzięcia udziału w przyszłorocznej wyprawie proszę o kontakt mailowy, lub telefoniczny.

cruising India [Do zobaczenia w przyszłym roku.]

Tekst: Adrian Kalinkiewicz
Zdjęcia: Tomasz Galusek, Simon Matzinger, Adrian Kalinkiewicz

FILM Z WYJAZDU

UCZESTNICY EKSPEDYCJI

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ







Copyright © EKSPEDYCJA MOTOCYKLOWA